Wiosną 2006 pojechaliśmy z U. do Hiszpanii. Tu spisuję kilka wspomnień i wniosków z tego wyjazdu. Może przydadzą się komuś, kto też się wybiera.
Plan był taki: lecimy samolotem z rowerami do Andaluzji, na miejscu kręcimy się na rowerach, śpimy pod chmurką i w ogóle się zobaczy. A jak się już znudzi, to jakoś wrócimy.
W te okolice się wybraliśmy:
Do Hiszpanii polecieliśmy samolotem (Easy Jet). Lecieliśmy z Berlina, bo kiedy kupowaliśmy bilety, nie było dobrych lotów z Polski. Lecieliśmy do Malagi. Bilety kupiliśmy z dużym wyprzedzeniem (ze trzy miesiące naprzód), lecieliśmy przed sezonem (wylot 10 maja), więc zapłaciliśmy tanio. Braliśmy ze sobą rowery, za bilet tam (z powrotem nie kupowaliśmy) zapłaciliśmy koło 100 zł za osobę, do tego jeszcze jakieś 130 zł za jeden rower. Za bilet samolotowy (pociągowy do Berlina kosztował osobno). Więc naprawdę tanio.
Bilet mieliśmy oczywiście kupiony elektroniczny. I tu awaria: po kupnie biletu jakoś wbiliśmy sobie w głowę, że wylot mamy 11 maja, a naprawdę był 10 maja. Czemu - nie wiem. A ponieważ nie mieliśmy tego biletu wydrukowanego, więc nie było okazji się przekonać, że to pomyłka. I choć po kilka razy sprawdzaliśmy, czy mamy wszystko przygotowane do wyjazdu, to tak oczywistej rzeczy nie przyszło nam do głowy sprawdzić. Zorientowaliśmy się dopiero 9 maja. Na szczęście byliśmy spakowani kilka dni wcześniej (dobry zwyczaj!), więc w kilka godzin dopięliśmy wszystko, myk w pociąg, po drodze nocleg w Poznaniu u Dorotki i 10 maja rano byliśmy w Berlinie.
Baliśmy się, jak to będzie z przewiezieniem roweru samolotem. I słusznie. W teorii wszystko prosto: przekręcasz kierownicę na wzdłuż, odkręcasz pedały i siodełko, pakujesz rower w pudło tekturowe albo pokrowiec, spuszczasz powietrze z opon i już. Tak na swoich stronach pisał Easy Jet, tak też nam powiedzieli, jak ich spytaliśmy emailowo. Nie braliśmy kartonów, bo są wielkie, jak je wieźć pociągiem? zamiast tego kupiliśmy za 20 zł pokrowce w supermarkecie. Na lotnisku poodkręcaliśmy co trzeba i zapakowaliśmy rowery w pokrowce. Mieliśmy to już przećwiczone w domu i wiedzieliśmy, że trzeba liczyć na to godzinkę, żeby zrobić na spokojnie.
Ale jak podeszliśmy z tymi pakunkami do odprawy, to pani powiedziała, że oni w pokrowcach nie przewożą, musi być pudło, takie jak mają o, tamci panowie. No to ładnie, zimno nam się zrobiło. W końcu zgodzili się przewieźć, pod warunkiem, że podpiszemy papier, że jak nam uszkodzą rowery, to nie będziemy mieć pretensji. Co było robić, podpisaliśmy. Potem siup w samolot i w powietrze.
Na szczęście na miejscu okazało się, że rowery były niemal nietknięte, tylko Uli ułamała się dźwigienka od przerzutki.
Kilka nocy spędziliśmy w schroniskach młodzieżowych. Zwykła cena to około 20 euro od osoby, warunki bardzo dobre. W Barcelonie polecamy schronisko Barcelona Mar. Byliśmy i jest dobre i miłe i niedrogie.
Tak sobie mieszkaliśmy w schronisku w Barcelonie. Kuchnia, jadalnia, budynek, nasz apartament (pokój, nomen omen, 404), miejsce do Internetu itp:
Przez kilka nocy korzystaliśmy z gościnności znajomych z Granady (dziękujemy!).
Nocleg pod Malagą to był nasz pierwszy nocleg pod chmurką na dziko w Hiszpanii. Więc było trochę emocji, czy uda się znaleźć jakieś sensowne miejsce - w końcu to nie Polska. Na szczęście udało się znaleźć, całkiem przyjemne, w lesie. Choć, niestety, dość blisko ludzi i zabudowań. Dwie noce tam spędziliśmy. Jakbyście chcieli tam przenocować, to kierujcie się poniższą mapą. Tak z grubsza: szukajcie tej szkoły. To taki charakterystyczny budynek.
Nocleg pod Malagą - apartament pod drzewem z widokiem na panoramę miasta (tam w dole to katedra! jak rano wstawaliśmy, to słyszeliśmy bicie dzwonów).
Pod Nerja znaleźliśmy ciekawe, dziwne, ale wygodne miejsce na nocleg. Tak z dziesięć kiliometrów przed Nerja, na lewo od szosy E-15 (N-340) jest strome, zarośnięte krzakami zbocze. A za nim jest duży opuszczony kawał płaskiego asfaltu. Nie mam pojęcia, co to może być? Opuszczona autostrada? Parking? Nie wiem. Ale spało się tam dobrze i spokojnie.
Niestety, nie mogę teraz znaleźć tego miejsca na mapie. Ale jakbyście byli pod Nerja i szukali miejsca na nocleg, to może znajdziecie według opisu. Otóż jak się zbliża od zachodu do Nerja jadąc szosą E-5 (N-340), to na jakieś 10 km przed Nerja jest takie miejsce. Po prawej jest plaża z dwoma prysznicami i zjazdem dla niepełnosprawnych. Po lewej stronie jest taka bita polna droga pod górę, przegrodzona łańcuchem. I wjeżdża się na tę drogę, ale od razu po minięciu łańcucha schodzi się z niej w prawo na taki rozjeżdżony plac. Potem przedziera się przez jakieś gruzowiska, idzie trochę pod górę i trafia na opuszczone asfaltowisko. Zresztą zobaczcie sobie na zdjęciu, jest dosyć dokładne.
Niemal cały czas jechaliśmy wzdłuż wybrzeża, wzdłuż plaż.Na plażach są prysznice, żeby po wyjściu z morza można się było opłukać ze słonej wody. My się pod nimi kąpaliśmy i było dobrze. Poza tym myliśmy się na stacjach benzynowych i czasem w łazienkach w supermarketach. A w umywalkach w tych łazienkach robiliśmy pranie. Prałem tam nawet, mydłem z dozownika, białą koszulę, i wyszło dobrze.
Poza tym wieczorami kąpaliśmy się kropelkowo wodą z butelki. Bardzo dobrze tak się wyczyścić wieczorem, dużo lepiej się śpi i bardziej wypoczywa.
Miałem ze sobą białą pieluchę tetrową, którą kupiłem w Polsce w sklepie budowlanym. Wiązałem ją sobie po piracku na głowie i bardzo dobrze chroniła mnie przed słońcem. Do tego miałem białą koszulę, kupioną na szmatach, żeby nie było szkoda, jak się podarła o agawy.
W czasie takiej jazdy rowerem bardzo przydaje się dokładna mapa. Ja wymyśliłem, że kupię palmtopa i wrzucę na niego mapy ściągnięte z Internetu. Zajęło mi to kupę czasu - ściągnąć mapy, kupić palma, podłączyć, sterowniki to, sterowniki tamto. Na miejscu okazało się, że na okienku o tak małej rozdzielczości mapy ogląda się bardzo niewygodnie. A potem jednej z pierwszych nocy przez sen oparłem się o palmtopa i rozbiłem mu ekran. Morał: byłem frajerem, nie idźcie w moje ślady.
Bardzo fajna tam przyroda jest w Andaluzji. Większa część tego, co widzieliśmy, jest taka westernowa. Skalista, górzysta, ruda, sucha, wypalona słońcem. Plaże od żwirkowych do kamykowych. Tylko koło Almerii, koło Cabo de Gata, jest inaczej. Równina i wieją wietrzydła.
Jak jechaliśmy szosą na wschód od Malagi, to po jakichś kilkunastu kilometrach, kawałek przed cementownią, znaleźliśmy fajną skałę wystającą z morza. Można po niej łazić, wpadać do morza, suszyć spodnie, pływać dookoła. Jak będziecie w okolicy, koniecznie znajdźcie to miejsce.
Roślinność! Pomarańcze i migdały prosto na drzewach. Masa roślin, co nie wiadomo, jak się nazywają, ale wbijają się w ubranie, skarpety i dętki. Drzewa jak z karbonu. Kaktusy jak od babci z doniczki. Palmy. Ale tylko w miastach, hodowane i podlewane, dziko niemal wcale nie rosną. W miastach faceci przycinają im gałęzie, żeby było ładniej. I fikusy na ulicy wielkie na kilka pięter (tak, to wielkie to fikus!).
Zwierzęta! Papugi i flamingi na wolności. Słonie (z tymi słoniami to żart).
Rowerem jeździło się bardzo dobrze. Albo były fajne ścieżki rowerowe, albo przy szosie było dobre pobocze oddzielone ciągłą linią. Asfalt dobry, jechało się raczej lekko. Choć dość często w górę i w dół, więc Ula, która nie miała przygotowania kondycyjnego, męczyła się.
Tylko trzeba uważać, bo są miejsca, gdzie szosa staje się autostradą, gdzie rowerem nie wjedziesz. A objazdu innymi drogami nie ma, bo z lewej góry, a z prawej morze. Więc warto przed wyjazdem dobrze się zorientować. A nie jak my.
W Nerja byliśmy na fieście. Bardzo przyjemna impreza. Ludzie - nie wiem, poubierani czy poprzebierani? - w andaluzyjskie stroje ludowe, jeżdżący konno. Tak nam się spodobało, że na cały dzień tam zostaliśmy i już nie jechaliśmy dalej.
W Granadzie, na dzielnicy, co ponoć jest imigrancka, widzielimy konie, normalnie na ulicy.
[czy warto tam jechać] Moim zdaniem warto. (1) Przeczytaj ten mój opis wycieczki, może coś ci się przyda. (2) Tu sprawdzisz sobie, jaka była pogoda w dowolnym dniu (tygodniu, miesiącu) w przeszłości w dowolnej miejscowości, dla której znasz kod lotniska (poniżej linki dla Alicante i Malagi): http://www.wunderground.com/history/airport/ALC/2005/11/1/WeeklyHistory.html?req_city=NA&req_state=NA&req_statename=NA http://www.wunderground.com/history/airport/AGP/2005/11/1/WeeklyHistory.html?req_city=NA&req_state=NA&req_statename=NA (3) Jeśli planujecie kimać na dziko pod chmurką (nie wiem jak w P*** płacą), to donoszę, że się da i to dość łatwo. [potem Ula zwróciła mi uwagę, że wcale nie aż tak łatwo - hm, w każdym razie da się] (4) Drogi są dla rowerów dość dobre - jedziesz sobie dość szerokim poboczem i jest dobrze. Tylko warto mieć kamizelkę odblaskową, ale to pewnie wiesz. Ale nie bądź głupi jak ja i najpierw sprawdź sobie, czy tam, gdzie zamierzasz pojechać rowerem, da się pojechać nie jadąc autostradą (na autostradę wjazd rowerem zabroniony). I sprawdź na mapie, czy są tam tunele - też dosyć paskudna sprawa do przechodzenia (choć czasem da się taki tunel ominąć idąc jaką starą drogą). (5) Gdyby się nie dało rowerem, to donoszę, że nam zdarzało się jechać autobusem (ichnim pekaesem) wioząc rower w bagażniku. Mieliśmy ze sobą pokrowce na rowery, odkręcaliśmy siodełko, pedały i czasem przednie koło, kierownicę na prosto. I nie zrażaliśmy się, jeśli kierowca kręcił nosem, tylko mówiliśmy, że chcemy jechać. (6) Po angielsku oni nie bardzo rozmawiają, ale to już pewnie wiesz. MSZ warto ułożyć sobie pytanie po hiszpańsku (np. ze słownikiem w ręku), choćbyś miał nie zrozumieć odpowiedzi. Coś tam domyślisz się z intonacji i gestykulacji, a lepiej jeśli ty nie zrozumiesz odpowiedzi niż jeśli oni nie zrozumieją pytania. (7) A jeśli umiesz po hiszpańsku, to i tak się nie ciesz - w Andaluzji mówią gwarą i i tak nic nie zrozumiesz. (8) MZ warto przed wyjazdem zorientować się, kiedy gdzieś na trasie będą fiesty i wziąć udział - jest fajnie: http://www.welcometospain.net/fiestas/fiestas_andalucia.php Miłej wycieczki!