Każdego, kogo może to interesować, informuję, że 2006.07.31 pojechałem z U. na małą wycieczkę pod Wyszków.
Wzięliśmy rowery i pojechaliśmy pociągiem do Wyszkowa, z przesiadką w Tłuszczu. Od Tłuszcza był poniemiecki autobus szynowy, fajny, z miękkimi siedzeniami.
W Wyszkowie zrobiliśmy zakupy jedzeniowe (jest kilka dużych sklepów blisko dworca, rowerem trzy minutki) (maślanka truskawkowa, mleko, kulki czekoladowe, pół chleba, ser smażony z kminkiem). Potem pojechaliśmy tą szosą na Łochów. Droga dobra, ruch był nie za duży (choć pobocze wąskie), trochę dziur, no ale zawsze to asfalt.
Gdzieś tak na wysokosci Kamieńczyka (czyli tu: http://tinyurl.com/rqkoc ) skręciliśmy w lewo (przy przystanku PKS). Tam ruch był jeszcze mniejszy, a asfalt wygodny, równiutki, niedziurawiutki. Po kwadransie byliśmy w Kamieńczyku. Tam są dwa sklepy – jeden przy przystanku PKS, drugi kawałek dalej, taki z fontanną. W tym z fontanną kupiłem maślankę i wodę gazowaną i pojechaliśmy dalej, przez wieś i dalej piaszczystymi dróżkami do miejsca, gdzie Liwiec wpada do Buga.
Bardzo fajne miejsce. W tej odnodze liwcowej jest bardzo płyciutko, może z 20 cm wody (może to tylko teraz tak, bo susza?), więc woda cieplutka, na dnie piaseczek, są przyjemne zejścia do wody, więc śmiało można z dziećmi przyjechać, choćby małymi (tak płytko, to się nie potopią).
Tam mieliśmy przygodę. Na tym brzegu od strony wsi (znaczy, na południowym) jest pastwisko, a my usiedliśmy oczywiście koło wodopoju. No i za jakieś pół godzinki przyszedł koń (dokładniej: kobyła). Napiła się wody z wodopoju, a potem podeszła do nas i zaczęła nas zaczepiać. Chciała, żeby dać jej chleba, wywąchała, że mamy go w plecaku, próbowała sama sobie wziąć, jak jej nie dawaliśmy, denerwowała się, Uli nadepnęła na nogę (na szczęście słabo), ledwie się od nas odczepiła. Oj, lepiej by było się na drugim brzegu rozbijać.
A potem pojechaliśmy w okolice Nadkola i Świniotopu i tam na leśnej polanie rozłożyliśmy się ze śpiworami i zaraz zasnęliśmy. Komarów było dziwnie mało. W nocy zaczęło trochę kropić, musielimy uciec pod drzewa. Dobrze sprawił się mój stary patent – na noc weszliśmy w poszwę od kołdry, położyliśmy się na jednym śpiworze, przykryliśmy drugim i było ciepło i przyjemnie.
No a rano z powrotem do Wyszkowa, i stamtąd pociągiem z powrotem do domu.