2022.07.31 03:28 analogia o badaniu krwi i moczu

Dawno temu zacząłem - i nie dokończyłem - spisywać analogię o badaniu krwi i moczu. Oto ona:
Laboratorium robiące badania krwi mogłoby - wyobraźmy sobie - działać tak. Pacjent przychodziłby i przynosiłby próbkę krwi. Bo krew - wyobraźmy sobie - każdy pacjent pobierałby sobie sam w domu, jednorazową nakłuwaczką, którą kupuje się w aptece. Pracownicy laboratorium (zwani laborantami albo analitykami) zaczynaliby robić badania, a pacjent by siedział i czekał na wynik. Przeprowadzenie analizy trwałoby różnie - czasem kilka minut, a czasem nawet kilkanaście godzin - a pacjent by czekał. Pacjent - wyobraźmy sobie - nie może wyjść w tym czasie z laboratorium, bo kiedy analityk skończy analizowanie próbki, a pacjenta nie będzie, analityk wyrzuci wyniki do kosza. To nie znaczy, że w tym czasie nikt inny nie może zbadać krwi. W laboratorium jest wiele gabinetów, w każdym pracuje analityk, i kiedy jeden analityk jest zajęty, można pójść do innego.
Podobnie działałoby - wyobraźmy sobie - laboratorium robiące badania moczu.
Wyobraźmy sobie jeszcze, że jest urząd, który wydaje czasowe (ważne przez 60 dni) pozwolenie na pracę w szczególnych warunkach. Żeby dostać takie zezwolenie, trzeba mieć wynik badania krwi i moczu. Ten urząd - wyobraźmy sobie - działa tak. Petent musi do niego przyjść z wynikami krwi i moczu, wypełnić wniosek, przypiąć wyniki do wniosku i dać to urzędnikowi. Urzędnik rozpatruje wniosek, a petent siedzi i czeka. Kiedy urzędnik już rozpatrzy wniosek (co trwa różnie - od kilku minut do kilkunastu godzin), daje pozwolenie petentowi, który może pójść do domu. Petent - wyobraźmy sobie - nie może wyjść w tym czasie z urzędu, bo kiedy urzędnik skończy rozpatrywanie wniosku, a petenta nie będzie, urzędnik wyrzuci pozwolenie do kosza. To nie znaczy, że w tym czasie, kiedy urzędnik rozpatruje wniosek, nikt inny nie może załatwiać pozwolenia. W urzędzie jest wiele gabinetów, w każdym pracuje urzędnik, i kiedy jeden urzędnik jest zajęty, można pójść do innego.
Cała procedura wyrobienia tego zezwolenia wygląda więc tak. Człowiek pobiera sobie (sam, w domu) próbkę krwi i moczu. Idzie z próbką krwi do laboratorium robiącego analizy krwi i czeka. Kiedy dostanie wynik, idzie z próbką moczu do laboratorium robiącego analizy moczu i czeka. Kiedy i tam dostanie wynik, idzie - z oboma wynikami - do urzędu. Wręcza wyniki urzędnikowi i czeka na pozwolenie. W koncu dostaje pozwolenie.
Wyobraźmy sobie dalej, że jest firma, która musi czasem skierować grupę swoich pracowników do pracy w szczególnych warunkach. Żeby pracownicy nie tracili czasu w poczekalniach, wyrobieniem wszystkich pozwoleń zajmuje się sekretarka - pracownicy muszą tylko dostarczyć do sekretariatu próbki krwi i moczu. Procedura wygląda tak. Sekretarka wywiesza na tablicy ogłoszenie, że każdy pracownik z grupy tej-a-tej ma dostarczyć do sekretariatu próbkę krwi i moczu. Przyniesione próbki sekretarka odkłada do pudła. Takie zebranie próbek od pracowników trwa długo, nawet kilka dni, bo pobranie próbek to nie jest taka szybka sprawa: trzeba kupić w aptece pojemnik na mocz i kłujkę do pobierania krwi, a pobierając próbkę trzeba być na czczo. A skąd sekretarka będzie wiedziała, że już wszyscy przynieśli? Wyobraźmy sobie, że sekretarka po wywieszeniu ogłoszenia przygotowuje pudło na próbki, sprawdza w dokumentach, ile jest pracowników w tej grupie (w tej, co ma zostać przebadana) i zapisuje to na pudle. Za każdym razem, kiedy ktoś przyniesie swoje próbki, sekretarka liczy próbki i sprawdza, czy jest ich już tyle, co ta liczba na pudle. Kiedy są już wszystkie próbki, sekretarka idzie z pierwszą próbką krwi, czeka na wynik, idzie z drugą próbką krwi, czeka na wynik... i tak dalej. Bo, wyobraźmy sobie, w laboratorium nie ma takiej możliwości, żeby przynieść naraz kilka próbek. Kiedy w ten sposób przebada już wszystkie próbki krwi, podobnie robi z próbkami moczu. Idzie więc z pierwszą próbką krwi, czeka na wynik, idzie z drugą próbką krwi, czeka na wynik... i tak dalej. Kiedy już są gotowe wszystkie wyniki, idzie z pierwszą parą wyników do urzędu i czeka na rozpatrzenie wniosku, potem idzie z kolejną parą wyników do urzędu i czeka na rozpatrzenie wniosku - i tak dalej. Bo, wyobraźmy sobie, w urzędzie nie ma takiej możliwości, żeby zgłosić się po kilka pozwoleń jednocześnie. No, i kiedy sekretarka dostanie już wszystkie pozwolenia, melduje kierownikowi, że sprawa jest załatwiona.
Albo inaczej - wyobraźmy sobie - mogłaby ta sekretarka zorganizować sobie zbieranie tych próbek: tak, żeby przez jednego guzdrałę, co zwleka z przyniesieniem próbek, wszyscy nie musieli czekać. Sekretarka ma - wyobraźmy sobie - budzik. Po wywieszeniu ogłoszenia, że pracownicy mają przynieść próbki, sekretarka ustawia sobie budzik, że ma zadzwonić za (powiedzmy sobie) czterdzieści osiem godzin. I przyczepia do budzika kartkę "przypomnienie: zanieść próbki do laboratorium, nawet jeśli jakiejś próbki brakuje". Po każdej przyniesionej przez pracownika próbce sekretarka liczyłaby - tak samo, jak w poprzedniej wersji - czy może są już wszystkie próbki, i jeśli są wszystkie, to szłaby do laboratorium (a przed wyjściem wyłączałaby budzik). Ale poza tym jeśli budzik by zadzwonił, to odczytywałaby przyczepioną do niego kartkę (żeby przypomieć sobie, o czym miala pamiętać), po czym szłaby z próbkami do laboratorium, już nie czekając dłużej na zwlekaczy. Kto nie doniósł próbki na czas, trudno, nie będzie miał załatwionego pozwolenia i nie będzie mógł wykonywać tej pracy.
W tych wszystkich rozważaniach i wyobrażeniach zakładam, że każdy, kto chce mieć zbadaną krew (albo mocz), musi sam kupić w aptece zestaw do pobierania (w przypadku krwi - kłujkę, w przypadku moczu - pojemnik na mocz) i sam pobrać sobie próbki. W ogóle nie rozważam takich możliwości, żeby - na przykład - sekretarka ogłosiła, że jutro wszyscy pracownicy mają przyjść rano na czczo, a ona kupi w aptace odpowiednią liczbę zestawów do pobierania i pobierze od nich wszystkich krew i mocz. Nie rozważam takich możliwości, bo one nie prowadzą w ciekawą stronę.
Albo wyobraźmy sobie, że laboratorium działałoby inaczej. Pacjent przychodzi i przynosi próbkę krwi. Bo krew - jak pamiętamy - można pobrać sobie samemu w domu, jednorazową nakłuwaczką, którą kupuje się w aptece. Pracownik laboratorium przykleja na próbkę naklejkę i pisze na niej numer próbki. Ten sam numer pisze na kartce, którą daje pacjentowi. Po czym zaczyna robić badania, a pacjent może iść do domu. Kiedy próbka jest przeanalizowana, analityk zapisuje na zielonej kartce wynik, zapisuje też numer próbki i odkłada zieloną próbkę na stolik. Pacjent może przyjść w dowolnej chwili, podać swój numer próbki i spytać, czy wyniki są już gotowe. Jeśli tak, to analityk daje mu jego zieloną kartkę.
Podobnie działałoby, wyobraźmy sobie, laboratorium badające mocz. I urząd wydający pozwolenia.
Teraz cała procedura wyrobienia zezwolenia wyglądałaby więc tak. Człowiek pobiera sobie (sam, w domu) próbkę krwi i moczu. Idzie z próbką krwi do laboratorium robiącego analizy krwi i bierze numerek. Potem idzie z próbką moczu do laboratorium robiącego analizy moczu i bierze numerek. Potem idzie do laboratorium od badania krwi, żeby sprawdzić, czy są już wyniki. Potem idzie do laboratorium od badania moczu, żeby sprawdzić, czy już są wyniki. Potem znowu do tamtego laboratorium, potem znowu do tego - i tak chodzi, chodzi, aż w końcu dostanie oba wyniki. Wtedy idzie z nimi do urzędu, dostaje numerek i idzie do domu. Teraz powinien co pewien czas zachodzić do urzędu, żeby dowiedzieć się, czy jego wniosek już został rozpatrzony. Żeby nie zapomnieć, bierze budzik - taki sam, jak ten, którego używa sekretarka - i ustawia, żeby dzwonił co (na przykład) dwie godziny. I przyczepia do niego kartkę z napisem "sprawdzić w urzędzie, czy moje pozwolenie jest już gotowe do odebrania". I tak chodzi, chodzi, aż w końcu dostanie zezwolenie. Wtedy wyłącza budzik, żeby już nie dzwonił co godzinę.
Ale skoro ma budzik, to i sam etap robienia badania krwi i moczu mógłby odbyć się inaczej - tak: Człowiek zaniósł próbkę krwi do jednego, a moczu do drugiego laboratorium i wziął numerki. Teraz ustawia budzik, żeby dzwonił co (na przykład) dwie godziny. I przyczepia do budzika kartkę z napisem "sprawdzić, czy są już wyniki krwi i moczu". Kiedy budzik zadzwoni, przypomina sobie, co miał zrobić, sprawdza w szufladzie, czy ma już wyniki krwi - jeśli nie, idzie do laboratorium dowiedzieć się, czy jego krew jest już zbadana. I, podobnie, sprawdza w szufladzie, czy ma już wyniki moczu - jeśli nie, idzie do laboratorium dowiedzieć się, czy jego mocz jest już zbadany. Kiedy ma oba wyniki, wyłącza budzik i idzie do urzędu... i dalej już wiemy co robi.
Zauważmy przy tym, że ustawiając budzik człowiek musi zastanowić się, na czym mu zalezy. Jeśli ustawi budzik, żeby dzwonił często - na przykład co kwadrans - będzie często chodził do laboratoriów (czy też do urzędu), co kosztuje go czas i siły. Może ustawić budzik, żeby dzwonił rzadziej (na przykład co dwanaście godzin), wtedy mniej się nabiega, ale może się zdarzyć, że wynik będzie już gotowy od kilku godzin, ale człowiek nie będzie o tym wiedział, bo jeszcze nie przyszła pora na pójście do laboratorium.
Przy takiej organizacji pracy laboratoriów i urzędu również ta firma, która musi czasem skierować grupę swoich pracowników do pracy w szczególnych warunkach, mogłaby inaczej zorganizować sobie pracę. Po zebraniu (w zwykły sposób) próbek krwi i moczu od pracowników sekretarka idzie do laboratorium badającego krew i daje każdemu laborantowi jedną próbkę, od każdego z nich biorąc numerek. Podobnie robi z próbkami moczu. Następnie ustawia budzik, żeby dzwonił co (powiedzmy sobie) dwie godziny, a do budzika przyczepia kartkę "sprawdzić, czy już są wyniki". Kiedy budzik zadzwoni, sekretarka odczytuje kartkę, przypomina sobie, co ma zrobić, i obchodzi wszystkich laborantów w obu laboratoriach, zbierając te wyniki, które już są gotowe. Po każdym takim przejściu sekretarka sprawdza, czy zostały jej jakieś numerki (te numerki, które dostała w laboratoriach). Jeśli nie, to znaczy, że ma już wszystkie wyniki. W takim razie wyłącza budzik i idzie z wynikami do urzędu. Tam składa wnioski (z dołączonymi wynikami krwi i moczu) u urzędników. Od każdego urzędnika, u którego zostawiła wniosek, dostaje numerek. Potem ustawia budzik, żeby dzwonił co (powiedzmy sobie) dwie godziny i przyczepia kartkę z napisem "sprawdzić, czy wnioski są już rozpatrzone". Kiedy budzik zadzwoni, odczytuje kartkę, przypomina sobie, co miała zrobić, i obchodzi wszystkich urzędników pytając, czy jej wniosek jest już rozpatrzony. Po takim obejściu sprawdza, czy został jej jeszcze jakiś numerek dostany od urzędnika. Jeśli nie został już żaden, wyłącza budzik i melduje kierownikowi, że sprawa jest załatwiona.
Tu możliwe jest drobne usprawnienie: żeby nie obchodzić wszystkich laborantów, sekretarka mogłaby na każdym numerku (który dostała od laboranta albo urzędnika) zapisywać numer gabinetu, w którym oddała próbkę (albo - w przypadku urzędu - parę wyników). Dzięki temu potem wiedziałaby, do których gabinetów ma zachodzić i o który numerek w danym gabinecie pytać.
Zebranie próbek od pracowników mogloby się też odbywać inaczej niż w poprzednich wersjach. Wyobraźmy sobie, że sekretarka wywiesza na tablicy ogłoszenie, że pracownicy z tej-a-tej grupy mają przynieść próbkę krwi i moczu. Potem za każdym razem, kiedy ktoś przyniesie swoją parę próbek, sekretarka bierze tę parę próbek i zanosi do laboratoriów, w zamian dostając numerki. Przy okazji takiego wyjścia do laboratoriów sekretarka bierze z szuflady wszystkie dotąd zebrane numerki i przy okazji sprawdza w laboratoriach, czy może do którychś z tych numerków są już wyniki. Jeśli jest wynik, to oddaje numerek a odbiera wynik. Po zaniesieniu do laboratoriów pary próbek sekretarka sprawdza w szufladzie, czy łączna liczba par numerków i par wyników jest równa liczbie pracowników z tej grupy. Jeśli tak, to sekretarka ustawia budzik, żeby dzwonił co (powiedzmy sobie) dwie godziny. I przyczepia do niego kartkę z napisem "pójść do laboratoriów i sprawdzić, czy są wyniki". Kiedy budzik dzwoni, sekretarka czyta kartkę, przypomina sobie, co ma zrobić, idzie do laboratoriów z numerkami i sprawdza, czy są już gotowe wyniki. Po każdej takiej wizycie w laboratorium sekretarka sprawdza, czy ma tyle par wyników, ilu jest pracowników w tej grupie, którą trzeba przebadać. Jeśli tak, to wyłącza budzik i melduje kierownikowi, że sprawa jest załatwiona. Podobnie jak przy poprzednich procedurach, sekretarka nie czeka w nieskończoność na tych którzy zwlekają z dostarczeniem próbek. Po wywieszeniu ogłoszenia, że trzeba przynieść próbki, sekretarka ustawia budzik, żeby zadzwonił za (powiedzmy sobie) czterdzieści osiem godzin i przyczepia do niego kartkę "kiedy zadzwoni ten budzik, zakończyć przyjmowanie próbek". Kiedy budzik dzwoni, sekretarka przestaje odbierać nowe próbki (jak ktoś przyniesie próbkę, sekretarka mówi "nie przyjmę od pana tej próbki, proszę sobie pójść z mojego gabinetu") i robi to, co normalnie zrobiłaby, gdyby wszyscy przynieśli próbki (czyli ustawia budzik, żeby dzwonił co (powiedzmy sobie) dwie godziny, i przyczepia do niego kartkę z napisem "pójść do laboratoriów i sprawdzić, czy są wyniki").
Zauważmy, że ta procedura zakłada, że w przychodni zawsze są wolni laboranci, u których można zostawić próbkę, a w urzędzie są wolni urzędnicy, którym można zostawić pary wyników. Można by pominąć to założenie, ale ja tak nie zrobię, bo mam poczucie, że to by nie wniosło wiele ciekawego.
Jeśli sekretarka chce oszczędzić sobie częstego chodzenia po przychodniach, może inaczej zorganizować zanoszenie próbek do laboratoriów. Może robić tak. za każdym razem, kiedy pracownik przynosi parę próbek, sekretarka odkłada tę parę do pudła. I liczy, ile par próbek ma już w pudle. Jeśli jest ich przynajmniej (powiedzmy sobie) trzy (albo jeśli par próbek jest tyle, ilu pracowników miało przynieść próbki), sekretarka bierze próbki i idzie z nimi do laboratoriów (przy okazji - jak w poprzednich procedurach - biorąc ze sobą numerki, które dostała za poprzednio przyniesione próbki). W tej wersji sekretarka nabiega się mniej, ale pozwolenia dla wszystkich pracowników zostaną załatwione trochę później - bo niektóre próbki leżą w pudle i czekają na zaniesienie do przychodni, a mogłyby w tym czasie być już badane w laboratorium. W zależności od tego, na czym nam bardziej zależy - na szybkim dostaniu pozwoleń czy na oszczędzeniu pracy sekretarce - możemy tę liczbę zmieniać na większą lub mniejszą. W jednym skrajnym przypadku - kiedy ta liczba wynosi jeden - nasza procedura zbierania próbek i zanoszenia ich do laboratorium staje się równoważna procedurze polegającej na noszeniu każdej pary próbek do laboratorium od razu po tym, jak pracownik przyniósł ją sekretarce. W drugim skrajnym przypadku - kiedy ta liczba jest bardzo duża - nasza procedura zbierania próbek i zanoszenia ich do laboratorium staje się równoważna procedurze polegającej na zaniesieniu wszystkich próbek razem, dopiero wtedy, kiedy zbiorą się wszystkie.
Sekretarka mogłaby działać jeszcze inaczej. Mogłaby nie czekać z noszeniem wyników do urzędu, aż zbiorą się wszystkie wyniki. Mogłaby każdą zdobytą parę wyników nieść od razu do urzędu. Albo robić podobnie jak z noszeniem próbek do laboratorium: żeby nie nabiegać się zanadto, mogłaby czekać, aż zbierze się kilka par wyników i wtedy nieść je do urzędu. Decydując, jaka byłaby ta liczba par wyników, przy której sekretarka idzie do urzędu, regulowalibyśmy, czy sekretarka nabiega się bardziej, ale za to wyniki będą szybciej, czy też sekretarka nabiega się mniej, ale wyniki będą później.
Łącznie cała procedura wyglądałaby więc tak. Sekretarka ogłasza, że w ciągu (dajmy na to) czterdziestu ośmiu godzin każdy pracownik z tej-a-tej grupy ma dostarczyć próbkę krwi i moczu. Ustawia w sekretariacie pudło na próbki i pisze na nim, ile pracowników ma przynieść próbki. Przygotowuje też w sekretariacie jedną teczkę na numerki z laboratorium, drugą teczkę na wyniki, trzecią teczkę na numerki z urzędu, czwartą teczkę na pozwolenia. Ustawia też budzik, żeby zadzwonił za czterdzieści osiem godzin, i przyczepia na nim kartkę z napisem "kto przyniesie próbki po tym, jak zadzwoni ten budzik, sam jest sobie winien". Kiedy pracownik przynosi sekretarce parę próbek, ta wkłada ją do pudła na próbki i liczy. Jeśli w pudle są przynajmniej (powiedzmy sobie) trzy pary próbek (albo jeśli liczba próbek powiększona o liczbę numerków z laboratorium podzieloną przez dwa powiększona o liczbę wyników z laboratorium podzieloną przez dwa powiększona o liczbę numerków z urzędu powiększona o liczbę pozwoleń jest równa liczbie pracowników, którzy mieli przynieść próbki), sekretarka idzie z próbkami do laboratorium. Daje próbki laborantowi, dostaje numerki, numerki odkłada do teczki na numerki z laboratorium. Przy okazji każdego niesienia próbek do laboratorium, sekretarka niesie do laboratorium numerki, żeby dowiedzieć się, czy są już do tych numerków wyniki. Jeśli są wyniki, to sekretarka przynosi je do firmy i odkłada do teczki na wyniki. Jeśli od jakiegoś pracownika jest już para wyników (to znaczy, są od niego wyniki krwi i wyniki moczu), sekretarka spina tę parę wyników razem. Po każdym takim spięciu pary wyników sekretarka liczy, ile takich spiętych par już ma w teczce. Jeśli jest ich przynajmniej (powiedzmy sobie) trzy (albo jeśli liczba par wyników powiększona o liczbę numerków z urzędu powiększona o liczbę pozwoleń jest równa liczbie pracowników, którzy mieli przynieść próbki), sekretarka niesie wszystkie pary wyników do urzędu. Składa każdą taką parę przypiętą do wniosku i dostaje numerek. Po powrocie do firmy sekretarka te numerki z urzędu wkłada do teczki na numerki z urzędu. Przy każdym wyjściu do urzędu sekretarka bierze ze sobą wszystkie numerki z urzędu i dowiaduje się, czy któryś wniosek został już może rozpatrzony. Jeśli został rozpatrzony, to sekretarka bierze pozwolenie, zanosi je do firmy i odkłada do teczki na wyrobione pozwolenia. Za każdym razem, kiedy sekretarka wkłada pozwolenie do teczki, liczy, ile ich już jest. Jeśli jest ich tyle, ilu pracowników miało przynieść próbki, sekretarka melduje kierownikowi, że sprawa jest załatwiona, i wyłącza budzik czterdziestoośmiogodzinny.
Kiedy zadzwoni budzik ustawiony, żeby zadzwonił za czterdzieści osiem godzin, sekretarka czyta przyczepioną do niego kartkę, żeby przypomnieć sobie, co miała zrobić. Następnie liczy, ilu pracowników już przyniosło próbki. W tym celu liczy pary próbek w pudle na próbki, do tego dodaje liczbę numerków z laboratorium podzieloną przez dwa, do tego dodaje liczbę wyników z laboratorium podzieloną przez dwa, do tego dodaje liczbę numerków z urzędu, do tego dodaje liczbę wydanych pozwoleń - ta suma to liczba pracowników, którzy do tego momentu przynieśli próbki. Jeśli ta liczba jest równa liczbie pracowników, którzy mieli przynieść próbki, znaczy to, że wszyscy przynieśli swoje próbki. W takim razie sekretarka nie robi niczego szczególnego - nadal postępuje tak samo, jak postępowała przed zadzwonieniem budzika ustawionego na czterdzieści osiem godzin. Ale jeśli ta liczba jest mniejsza niż liczba pracowników, którzy mieli przynieść próbki, znaczy to, że ktoś nie przyniósł jeszcze swojej próbki. W takim razie sekretarka zaczyna działać inaczej, niż działała przed zadzwonieniem tego budzika. Przygotowuje czerwone pudło na spóźnione próbki, czerwoną teczkę na numerki z laboratorium, które dostanie za spóźnione próbki, drugą czerwoną teczkę na wyniki z laboratorium, które dostanie za spóźnione próbki i trzecią czerwoną teczkę na numerki z urzędu, które to numerki będzie dostawać, kiedy będzie przynosić do urzędu wyniki za spóźnione próbki. Następnie sekretarka ustawia budzik, żeby dzwonił co (powiedzmy sobie) trzy godziny i przyczepia do niego kartkę z napisem "kiedy zadzwoni ten budzik, trzeba pójść do laboratorium i urzędu, jeśli jest po co". Następnie kiedy jakiś pracownik przyniesie próbkę, sekretarka wkłada ją do czerwonego pudła na spóźnione próbki, i liczy, ile jest razem próbek - razem, i tych zwykłych, i tych spóźnionych. Jeśli w pudle są przynajmniej (powiedzmy sobie) trzy pary próbek (albo jeśli liczba próbek powiększona o liczbę numerków z laboratorium podzieloną przez dwa powiększona o liczbę wyników z laboratorium podzieloną przez dwa powiększona o liczbę numerków z urzędu powiększona o liczbę pozwoleń jest równa liczbie pracowników, którzy mieli przynieść próbki), sekretarka idzie z próbkami do laboratorium. Daje próbki laborantowi, dostaje numerki, numerki odkłada do teczki na numerki z laboratorium - przy czym numerki za próbki niespóźnione wkłada do zwykłej teczki na numerki, a numerki za próbki spóźnione (te z czerwonego pudła) odkłada do czerwonej teczki na numerki z laboratorium. Przy okazji każdego niesienia próbek do laboratorium, sekretarka niesie do laboratorium numerki, żeby dowiedzieć się, czy są już do tych numerków wyniki. Jeśli są wyniki, to sekretarka przynosi je do firmy i odkłada do teczki na wyniki. Przy tym wyniki za numerki ze zwykłej teczki na numerki odkłada do zwykłej teczki na wyniki, a wyniki za numerki od spóźnialskich (czyli wzięte z czerwonej teczki) odkłada do czerwonej teczki na wyniki. Dość podobnie sekretarka robi, kiedy zadzwoni budzik ustawiony, żeby dzwonił co trzy godziny - sprawdza, czy są w pudle jakieś próbki, a czy w w teczce z numerami za próbki są jakieś próbki. Jeśli jest to lub owo, bierze wszystkie próbki i wszystkie numerki z laboratorium i idzie z nimi do laboratorium - i postępuje z nimi, jak opisałem przed chwilą. Kiedy dzwoni ten trzygodzinny budzik, sekretarka robi coś jeszcze, ale o tym napiszę za chwilę. Kiedy sekretarka przyniesie do firmy parę wyników, sprawdza, czy od jakiegoś pracownika jest już para wyników (to znaczy, są od niego wyniki krwi i wyniki moczu) - tak samo, jak robiła to przed zadzwonieniem budzika czterdziestoośmiogodzinnego. Jeśli od jakiegoś pracownika jest para wyników, sekretarka spina tę parę wyników razem - po czym odkłada taką parę do odpowiedniej teczki: zwykłej albo czerwonej. Po każdym takim spięciu pary wyników sekretarka liczy, ile takich spiętych par już ma w teczce. Jeśli jest ich przynajmniej (powiedzmy sobie) trzy, sekretarka niesie wszystkie pary wyników do urzędu. Podobnie sekretarka robi, kiedy zadzwoni budzik ustawiony, żeby dzwonił co trzy godziny - oprócz opisanych wcześniej rzeczy bierze wszystkie pary wyników i jeśli jest ich więcej niż zero, idzie z nimi do urzędu. No i jak sekretarka przyjdzie z tymi parami wyników do urzędu, to składa każdą taką parę przypiętą do wniosku i dostaje numerek. Po powrocie do firmy sekretarka te numerki z urzędu wkłada do odpowiedniej teczki na numerki z urzędu: jeśli para wyników była wzięta ze zwykłej teczki na wyniki, odkłada numerek z urzędu do zwykłej teczki na numerki z urzędu, a jeśli para wyników była wzięta z czerwonej teczki na wyniki spóźnialskich, odkłada numerek z urzędu do czerwonej teczki na numerki z urzędu spóźnialskich. Przy każdym wyjściu do urzędu sekretarka bierze ze sobą wszystkie numerki z urzędu i dowiaduje się, czy któryś wniosek został już może rozpatrzony. Jeśli został rozpatrzony, to sekretarka bierze pozwolenie, zanosi je do firmy i odkłada do teczki na wyrobione pozwolenia. Za każdym razem, kiedy sekretarka wkłada pozwolenie do teczki, ogląda teczki. Jeśli w zwykłym pudle na próbki niespóźnionych nie ma żadnych próbek, i w zwykłej teczce na numerki z laboratorium niespóźnionych nie ma żadnych numerków z laboratorium, i w zwykłej teczce na wyniki z laboratorium niespóźnionych nie ma żadnych wyników z laboratorium, i w zwykłej teczce na numerki z urzędów niespóźnionych nie ma żadnych numerków z urzędów, to wtedy (nawet jeśli w czerwonym pudle na próbki spóźnialskich są jakieś próbki lub jeśli w czerwonej teczce na numerki z laboratorium spóźnialskich są jakieś numerki lub jeśli w czerwonej teczce na wyniki spóźnialskich są jakieś wyniki lub jeśli w czerwonej teczce na numerki z urzędu spóźnialskich są jakieś numerki), sekretarka zbiera wszystkie otrzymane zezwolenia, zanosi je do kierownika i zgłasza mu, że sprawa została załatwiona (po czym wyłącza wszystkie budziki).
Ciekawie byloby, gdyby urząd wymagał, że jeśli chcemy wyrobić zezwolenia grupie osób, nie możemy ich wniosków składać osobno, tylko musimy złożyć je wszystkie razem. Przy omawianych dotychczas procedurach oznaczaloby to, że sekretarka musiałaby z pójściem do urzędu zaczekać, aż dostanie wyniki krwi i moczu wszystkich pracowników. Jest do dość proste - taką procedurę już omawiałem. Więc akurat w tym, co było do tej pory, ten wymóg (że wnioski dla grupy osób musimy składać razem) nie powodowałby żadnej ciekawej komplikacji - wprost przeciwnie, powodowałby, że nie da się robić optymalizacji, które powodują, że procedura jest wydajniejsza za cenę jej komplikacji. Ale w przyszłych rozważaniach będę czasem zakładał, że jest taki wymóg (że wnioski dla grupy osób musimy składać razem) i czasem będzie on powodował ciekawe efekty.
Laboratorium badające krew mogłoby działać jeszcze inaczej. Mogłoby działać tak, że pacjent przynosząc próbkę razem z próbką zostawiałby kartkę, na której pisałby, co ma być zrobione, kiedy już będzie gotowy jego wynik. Na przykład pacjent mógłby na takiej kartce napisać "kiedy będzie gotowy mój wynik, zadzwońcie pod numer 340511 i powiedzcie, jaki jest ten wynik". Albo coś bardziej wymyślnego: "kiedy będzie gotowy mój wynik, wyślijcie kogoś, żeby wszedł na Kopiec Krakusa i złożył tam ofiarę z bułki z masłem". Laboratorium wykonywałoby każde polecenie dołączone do takiej próbki (tylko że pacjent musiałby zapłacić za badanie więcej, jeśli jego żądanie byłoby trudne do zrealizowania). (...)
W tym miejscu przerwałem spisywanie tej analogii

komentarze:
2022.07.31 10:06 qixu

Pozdrawiamy ze Zbysiem Ś, jestesmy w szpitalu w Indonezji bo zlapalismy covida i temat badan jest na czasie. :)


2022.08.02 04:39 P.

No to zdrowia życzę, chłopaki!



ksywa:

tu wpisz cyfrę cztery: (to takie zabezpieczenie antyspamowe)

komentarze wulgarne albo co mi się nie spodobają będę kasował


powrot na strone glowna

RSS